Winterhilfswerk, czyli nazistowska pomoc zimowa. Wolontariusze z czerwonymi puszkami rozdawali małe odznaki…
Czym była Winterhilfswerk? Historycy Karol Grünberg i Bolesław Otręba tak ją opisywali w swojej pracy:
organizowano różnorodne akcje, mające na względzie integrację obywateli Rzeszy wokół zadań, jakie wyznaczyła NSDAP. Tak na przykład Goebbels ogłosił jesienią 1933 roku akcję tzw. pomocy zimowej („Winterhilfswerk”), pomyślaną jako świadczenie na rzecz bezrobotnych i ich rodzin. Akcja została tak rozpowszechniona, iż stała się składnikiem życia codziennego. Co miesiąc sprzedawano nalepki, które nabywcy natychmiast umieszczali na drzwiach wejściowych do mieszkań, aby uchronić się przed natarczywością kwestarzy. Zbiórki prowadzono także na ulicach, a uczestniczyli w nich ludzie znani z ekranów kin, sportowcy i przywódcy partyjni. „Deutsche Allgemeine Zeitung” z 4 grudnia 1938 roku donosiła, że jeden z punktów zbiórki darów obsługiwany był przez ministra spraw zagranicznych von Ribbentropa. Minister, jak relacjonuje gazeta, wyraził zadowolenie z ofiarności berlińczyków.
O akcji pochlebnie wypowiadał się sam Adolf Hitler:
Poprzez tak widoczne demonstracje nieustannie poruszamy sumienie naszego narodu i za każdym razem uświadamiamy wam, że należy uważać się za człowieka społeczności i nie unikać poświęceń.
Jednak sam Hitler nie był jej autorem. Pierwsze kroki w organizacji akcji poczynił rząd Heinricha Brüninga, ale to naziści przypisywali sobie autorstwo organizowanej z dużą pompą pomocy ubogim i głodującym.
Główną motywacją władz była jeszcze większa chęć scentralizowania państwa, dlatego pomoc organizowana przez państwo miała zastąpić tę oferowaną bezpośrednio żebrakom przez samych ludzi.
Mark Mazower w książce Dark Continent: Europe’s 20th Century opisuje szczegóły akcji:
Rezerwowano dla niej określone weekendy w danym roku. Wolontariusze dawali przechodniom małe znaczki w zamian za drobne kwoty.
Mazower nazywa ich w swojej książce „Can Rattlers”, czyli ci, którzy pobrzękują puszkami. Byli niezmordowani w zdobyciu jałmużny. Ci, którzy ociągali się z uiszczeniem choćby najmniejszej wpłaty spotykali się z ostracyzmem. Jeden z urzędników, który odmówił wpłaty, argumentując, że jest ona dobrowolna, został oskarżony o wyznawanie „skrajnej wolności”. Zdarzały się nawet zwolnienia z pracy tych, którzy odmówili wzięcia udziału w Winterhilfswerk.
Dziennikarz North American Newspaper Alliance, Dr. Lothrop Stoddard tak opisywał akcję:
Raz na dwa tygodnie każde miasto, miasteczko i wioska w Rzeszy roi się od Brunatnych Koszul, niosących czerwone puszki. Chodzą dosłownie wszędzie. Nie możesz spokojnie usiąść w restauracji czy piwiarni, bo prędzej czy później ktoś do Ciebie podejdzie, pobrzękując ostentacyjnie puszką przed twarzą. Nigdy nie widziałem Niemca, który odmówiłby wrzucenia paru groszy, nawet jeśli równowartość tej kwoty jest mniejsza niż jednego centa. […] Ludzie kupują malutkie odznaki, żeby pokazać, że oni również dołączyli do akcji. […] Punktem kulminacyjnym akcji jest Dzień narodowej Solidarności.
W krajach znajdujących się pod niemiecką okupacją władze organizowały podobne akcje: Secours d’Hiver we Francji Winterhulp w Holandii.