Powstańcy styczniowi do walki z Rosjanami używali… drewnianych armat
Wobec braku ludwisarni w kraju i trudności w sprowadzaniu armat z zagranicy, bardziej pomysłowi konspiratorzy zaczęli sami wytwarzać działa drewniane. Już w obozie M. Langiewicza w Wąchocku znalazły się trzy drewniane armaty „toczone z kloców drzewa, okutych kilka razy żelaznymi obręczami”. Henryk Wiercieński zaś utrzymuje, że owe drewniane armaty dostarczone były do obozu Langiewicza dopiero pod Świętym Krzyżem.
O tych armatach dość interesująco pisze rosyjski historyk S. Gesket, który twierdzi, że Langiewicz w obozie pod Świętym Krzyżem nieźle zorganizował swój oddział, dzieląc go na dwa bataliony, dodając im po dwie armaty. Wprawdzie były one sporządzone z mocnego, dębowego drzewa, spojonego żelaznymi obręczami i wytrzymującymi zaledwie kilka wystrzałów, ale z powodu ich lekkości nie nastręczały zbytniego kłopotu w transportowaniu ich w górzystej okolicy. Gdy zaś Langiewicz dowiedział się, przez swój wywiad, że naprzeciwko niemu ciągnie oddział wojska rosyjskiego, obsadził klasztor oraz zajął lizierę lasu od strony Kielc, skąd spodziewał się nieprzyjaciela. Tam też ustawił swą baterię z czterech dział drewnianych, pod osłoną niewielkiego oddziału kawalerii. Strzelcy stali ukryci za zasiekami, a kosynierzy – dalej, w głębi lasu. Nadto w pobliskiej Słupi Nowej stał niewielki oddział partyzantów.
Sam klasztor stanowił mocną pozycję obronną, mając wysokie kamienne ściany, a przejścia i korytarze – zabarykadowane. Wkrótce nadciągnął z Kielc płk. Ksawery Czengiery ze swym wojskiem. Część jego wojska miała zaatakować i zdobyć klasztor, a druga część, składająca się z trzech rot piechoty, sześćdziesięciu kozaków i jednej armaty miała atakować strzelców i kosynierów powstańczych w lesie.
Oddział kozaczy rozpoczął natarcie po oddaniu jednego strzału armatniego, lecz nieoczekiwanie spotkała ich salwa z czterech powstańczych armat, przy czym jedna armata po strzale uległa rozerwaniu. W wyniku tych strzałów został zabity junkier kozaczy Papiercow, a jeden kozak został ranny. Pociski tej artylerii zatrzymały natarcie, lecz niebawem nadbiegła 10. rota Smoleńskiego pułku piechoty i zawrzała wałku wręcz. Wkrótce – jak twierdzi Gesket – było siedemdziesiąt trupów przy porzuconej baterii, gdyż powstańcy zaczęli wycofywać się w głąb lasu. Sztum na klasztor został odparty, a płk. Czengiery w obawie napaści na Kielce, nakazał odwrót swego wojska.
Bardzo podobnie akcję bojową pod Świętym Krzyżem przedstawia uczestnik powstania, autor pamiętników Władysław Zapałowski, choć wspomina o dwóch tylko drewnianych armatach w obozie Langiewicza na Świętym Krzyżu. „Langiewicz kazał dać ognia z owych armat. Nieprzyjaciel zdumiony stanął, nie spodziewając się zastać armat, obrzucony gradem kul i natarczywością kosynierów zaczął się cofać”.
Jednak w dalszym marszu powstańców spod Świętego Krzyża, prawdopodobnie armaty te zostały porzucone. Wielki Książę Konstanty po bitwie pod Świętym Krzyżem, w swym raporcie do cara z 4/16.02.1863 podał, że Czengiery rozbił „szajkę” Langiewicza i zdobył trzy drewniane armaty. Podobnie informowała prasa warszawska o zdobyciu przez płk. Czengierego taboru składającego się z 11. wozów i 3. armat drewnianych.
Do powstańczego oddziału Pawła Suzina działającego w Augustowskim, przyłączył się w czerwcu 1863 r. były oficer artylerii rosyjskiej kpt. Józef Gleb-Koszański. Przybył on do obozu Suzina pod Olitą prowadząc z sobą grupę kilkunastu powstańców, oraz przywożąc dwa drewniana działa własnej konstrukcji „wydrążone a kłodach dębowych, obitych żelaznymi obręczami”.
Działa te okazale wyglądały i pamiętnikarz uznał je nawet za „arcydzieła sztuki puszkarskiej”, lecz egzaminu nie zdały i przy pierwszej próbie obydwie armaty pękły i musiały być porzucone.
Na Wileńszczyźnie, pewien przyjaźnie usposobiony do powstania, niejaki Dymitr Bazanow, będący w bezpośrednich stosunkach z dowódcą oddziału Feliksem Wysłouchem, dostarczał do jego obozu żywość, broń, amunicję, tytoń, leki itp. Zajmował się on również „sprawą skonstruowania, wraz z jakimś ślusarzem wileńskim dla powstańców drewnianych działek polowych”. Niestety, te poczynania zostały przerwane aresztowaniem Bazanowa. Za swój udział w powstaniu polskim szlachetny Bazanow został przez Audytoriat Polowy skazany na pozbawienie szlachectwa, mienia i wszelkich praw, oraz zesłaniem na katorgę w Syberii na 10 lat. Wyrok z 10/23 listopada 1863 r. zatwierdził Murawiew-Wieszatiel, a 6 grudnia Bazanow został wywieziony na Sybir.
Żurnał wojennych diejstwij w raporcie swoim i w opisie bitwy pod Depułtyczami i Pokrówką w dniu 5 sierpnia 1863 r. zamieścił nieprawdziwą wiadomość, jakoby powstańcy mieli w tej bitwie „drewniane armaty, które się rozsypywały po pierwszym strzale”.
Oddziały bowiem powstańcze Eminowicza, Rudowskiego i Ćwieka, walczące pod Depułtyczami żadnych armat drewnianych nie posiadały, natomiast to zgrupowanie miało tylko jedną żelazną armatkę, która z dużym powodzeniem w tej bitwie była użyta.
Do kategorii niezbyt udanych dział drewnianych, zaliczyć wypada „dwie klejone armatki”, które się znalazły pod Igołomią w dniu 4 maja 1863 r., „wśród tornistrów i wozów pomysłu generalskiego”. Był to oddział powstańczych ochotników oczekujący przybycia gen. Ludwika Mierosławskiego.
Henryk Seweryn Zawadzki, fragment książki „Artyleria powstańcza 1863-1864 r.” [źródło: konskie.org.pl]